Nie wiem gdzie mi uciekł ostatni tydzień przepłynął przez palce teraz uporczywie gniotąc poczuciem zbyt szybkiego upływu czasu.
Wściekam się sama na siebie że kurcze może organizacja czasu mi tak siada że już nie mam tego czasu na nic, na nic dla siebie. Kiedyś czytałam książki, cosik tam wyszywałam i wogóle robiłam coś dla własnej przyjemności. Teraz czas dla mnie taki tylko i wyłącznie dla mnie jest wtedy kiedy trzeba iść spać a ja już nie mam siły odkładać snu na troszkę później, bo wiem że od rana muszę wskoczyć w swoją machinę . Kocham moje dzieci i lubię zajmować się domem, ale potrzebuje choćby tej godziny dziennie(czasem brak tej jednej godziny choć raz w tygodniu) dla samej siebie fajnie by było pomalować paznokcie, zrobić sobie maseczkę. Ja wiem, że bycie żona i matką to moja najlepsza praca w życiu i cokolwiek miałabym jeszcze kiedykolwiek robić nic nie zmieni tego. A jednak... No właśnie gdybym czasem miała tę chwilkę to może potem siadając obok mojej bratowej nie czułabym się tak niefajnie, bo kurcze ja jestem kobietą i jak widzę jej fikuśnie umalowane paznokcie zawsze starannie upięte włosy i nową torebkę to jakaś część mnie krzyczy ja też chcę. W głowie nie chcę mieć tego co ona, bo kobieta niby wykształcona ale poglądy ma takie że czasem śmiać się tylko że o życiu wie tyle co mała dziewczynka, ale jej sprawa. Nie myślę o sobie jak o kimś super mądrym, ale bywa ze po ciężkim dniu jak spojrzę w lustrze na siebie to jest pytanie a może jednak lepiej byłoby być ciut głupszą a ładniejszą. Wiem stereotypy ale nie ma co ukrywać że to one kształtują nasze życie i nas. Czasem szlag mnie trafia o jak np. ostatnio jak oglądałam perfekcyjną panią domu. Widzę jak kobieta się zwija że ona nie lubi sprzątać i jej to nie idzie i brak jej motywacji potem pokazują jej męża durnia który opowiada jak mu bałagan przeszkadza, ale kurcze o tym żeby chwycił ścierkę nie pomyśli, bo przecież to byłaby ujma jego męskości. Mojemu mężowi bałagan nie przeszkadza to ja zdecydowanie problem z bałaganem i zaakceptowaniem jego istnienia.
Ja i mój porządek a raczej ja i mój bałagan to już inna historia. Nie lubię bałaganu i gdzieś traktuje go jako moją porażkę, bo dom to jest moje zadanie. Ułożyło się tak, że J usilnie próbuje zarobić na ten dom a ja walczę z górą prania i garów i z całym tym galimatiasem. Im bardziej on się stara tym bardziej jaj mam poczucie, że powinnam dorównać mu kroku. Wściekam się na jego bałaganiarstwo a z drugiej strony myślę że dlatego że próbuje ten mój książę z bajki wygrać z naszą dziurą budżetową to ma prawo wracać do czystego i pachnącego domu. Czasem mam ochotę po cichutku wyjść w wrócić za trzy dni a potem zbieram się w sobie i staję do walki której chyba nigdy nie wygram, bo nocą z kątów wyłażą krasnoludki bałaganiarze a nad ranem opada mgła zostawiając wszędzie warstwę kurzu. Zrywam się rano rozglądam i myślę że kurcze posprzątałam wieczorem i niemożliwe żeby w zlewie zalęgł się tabun szklanek a w łazience wypełzały skądś mokre ręczniki. Idę powalczyć z codziennością i wściekam się że ludzie potrafią polecieć na księżyc a nikt nie wymyślił żadnych cudów żeby nie trzeba było biegać ciągle ze ścierką. Żeby nie było odkurzacz znam i posiadam śliczny czerwony :) i wiem ze istnieją takie cuda jak panie sprzątające ale jakoś nie wyobrażam siebie żeby ktoś miał grzebać w moich prywatnych cudach no i zwyczajnie mnie nie stać na takie luksusy . Nie pozostaje mi zatem nic innego jak przestać marudzić ruszyć cztery litery i posprzątać nawet jak to praca syzyfowa.
To tak, jakbym czytała o sobie. Zupełnie tak samo. Ale myślę, że nam też się coś należy od życia, no bo ile można ganiać z mopem?Trzeba by jakiś złoty środek znaleźć...
OdpowiedzUsuń