Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 5 lutego 2013

SKRZYDŁA

Czemu skrzydła, bo dziś będzie o tych rzeczach które mi takowych dodają i tych które jakoś podcinają. Myślałam ciągle że właśnie dziś napisze tak zaraz usiądę do komputera i napisze i jakoś tak zleciało 3 tygodnie. Oczywiście nie wiem jak nie wiem gdzie ot daty w kalendarzu mi gdzieś czasem przed oczami migają. Skoro minęły 3 tygodnie to tez nie mało rzeczy się przetoczyło przeze mnie przez moje życie.
Zacznę od tych co do ziemi przydusiły i pościć nijak nie chciały. Styczeń trochę mroźny, trochę pluchowaty więc i choróbska nam się przydarzyły poza standardowymi katarkami i kaszelkami zaliczyliśmy zapalnie spojówek i jelitówkę, która przeskoczyła radośnie przez nasz wszystkich. Jakby zacząć szukać pozytywów to Misiek nauczył się dmuchać nos a mnie ubyło 1,5 kg no wiem okruszek ale jak się pocieszać to się pocieszać. Jakby tego było mało to w poprzednią niedziele nasze auto odmówiło współpracy. Ja rozumiem, że ono już wiekowe ,bo ma ponad 20 lat ale tym razem winna była studzienka . No tak wredna niezabezpieczona dziura na środku jezdni w którą wjechaliśmy po ciemku z 3 tygodnie wcześniej. Jasne że po takim czasie nie udowodnimy już nikomu, że to tak diabelna dziura, ale jak pomyślałam sobie, że kurcze mogło nam odpaść koło, że mogliśmy być wtedy wszyscy w aucie to się we mnie zagotowało po prostu zawrzało i tym wszystkim ludziom którzy za to odpowiadają a temat olali pożyczyłam takich samych nerwów i awarii auta. Auto jest nam potrzebne nie po to co by wygodnie tyłek wozić ale tak J dorabia a pieniądze to u nas kruchutki temat i ten nieplanowany remont auta tez nadwyrężył nasz budżet podziurawiony już jak sitko. Na szczęście auto już zreanimowane. Miałam tez dzień no popołudnie a raczej wieczór swoich wątpliwości macierzyńskich, ale nie będę się o tym rozpisywać, bo zostawiam to za sobą wspominam tylko gwoli ścisłości rozliczając te dni kiedy cichutko siedziałam.
Czas przejść do pozytywów, bo o tych zawsze milej czytać. Po pierwsze nie oszalałam mimo choróbsk i marudzenia dzieciaków jeszcze wiem jak się nazywam choć ostatnie dni jestem notorycznie niedospana a już zapomniałam troszkę jak to jest nie spać parę nocy pod rząd. Jesteśmy wszyscy zdrowi no dobra trochę mi szwankuje lewy bark, ale ciii, bo dziś już lepiej niż wczoraj. odgruzowałam dom po tych wszystkich dniach i cudnie przez chwilkę cieszyć się choć cieniem porządku. To dziwne, ale nie uwierzyłabym kiedyś, że potrafię nieźle funkcjonować w bałaganie może lepiej nazwać to rozgardiaszem. Nie żebym nagle całkiem temat olała, bo nadal lubię jak wszystko ma swoje miejsce jak jest czyściutko i pachnąco ot tylko gidze się w tym ze w tym momencie naszego życia to utopia. Czy mi żal?? To nie żal to tylko czasem przez ułamek chwili tęsknota do tej uporządkowanej prostoty, bo jednak z dziećmi wszystko jest bardziej skomplikowane jasne, że cudownie skomplikowane i już prawie nie pamiętam jak było jak cudaków nie było i co ja wtedy robiłam z całym wolnym czasem. Co jeszcze z miłych rzeczy?? Odkrywam, ze mi dziecko dorośleje no nie tak mocno znowu, bo przed nami dopiero Majki piąte urodziny jednak była na swoich pierwszych urodzinach u koleżanki swojej najlepszej przyjaciółki. Ktoś powie eee tam przyjaźnie z przedszkola no pewnie nie wszystkie przetrwają, ale niektóre tak. Nie gadam po próżnicy, bo mój brat nadal sie przyjaźni z kumplem z przedszkola a ma facet lat 30 tak się ułożyło że ich żony są kuzynkami czyli życie pisze różne scenariusze. Wiem miało być o mnie ale dawno nie pisałam to się rozgaduje. Spędziłam też miłe popołudnie na ploteczkach. Już zapomniałam jakie to miłe i odprężające pośmiać się i pogadać tak o wszystkim. Jak jeszcze o skrzydłach to miło że tyle osób zapisało się na moje candy fajnie że ktoś chce mieć coś co stworzyłam.
Oczywiście jak mnie nie było to tez coś powstawało ale po pierwsze na wymiankę w  kropki i tego póki co pokazać nie mogę a po drugie na szybko powstał prezent na urodziny dla Majki koleżanki.
Niby nic wielkiego, ale dzieło rąk moich i jestem z niego dumna. Ciągnie mnie do szycia może to coś w genach bo podobno moja prababcia była niezła krawcową.


8 komentarzy:

  1. śliczne Twoje dzieło:))ja tak nie potrafię, pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potrafisz tworzyć takie cuda, że taka mała sówka to przy tym pikuś :)

      Usuń
  2. Bardzo optymistycznie piszesz, mimo tego, że nie zawsze jest miło...
    Sowa wspaniała, sto razy lepszy prezent, niż jakaś maskotka ze sklepu. Możesz być z siebie dumna! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiecałam sobie, że w nowym roku będę stawiać czoło wyzwaniom a że czasem życie bywa największym wyzwaniem więc walczę:))

      Usuń
  3. Widzę, że ostani czas u Ciebie pełen wrażeń:-) Nas na szczęście omijają na razie choróbska i sie trzymamy, choć przy tej pogodzie co mamy to trudne!! Sówka urocza!!Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to dalej zdrówka a za komplement w stronę sówki dziękuję :))

      Usuń
  4. Bardzo milusiński prezent. Pozdrawiam serdecznie :)I zazdroszczę tych 1,5 kg ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety tych nadprogramowych kilogramów dużo więc te 1,5 to tylko kropelka, okruszek, ale z czegoś trzeba się cieszyć :)) pozdrawiam

      Usuń